sierpnia 27, 2014

Miłość od pierwszego tuszowania,czyli L'Oreal Telescopic Fals Lash Extensions

Dzisiaj krótko, ale treściwie i bogato w pozytywy. Jakiś miesiąc temu, absolutnie przez przypadek trafiłam na cudo od L'Oreal i mowa tu o Telescopic Fals Lash Extensions, jak już na pewno mogłyście wywnioskować po tytule. Nie jestem fanką bardzo drogich tuszy i staram się wybierać takie, które są dostępne w rozsądnych cenach i spełniają podstawowe funkcje, a dokładniej : tusz ma się nie obsypywać, nie odbijać i cokolwiek robić z moimi rzęsami. Moje rzęsy są z natury krótkie, przez dosyć długi czas zastanawiałam się nad ich przedłużeniem znaną metodą 1:1, ale zrezygnowałam, gdyż właśnie napotkałam ten wspaniały produkt.

CO OBIECUJE PRODUCENT ?

,, Nowa wersja słynnej maskary Telescopic. Ma ona stworzyć teatralny/sztuczny efekt na naszych rzęsach za pomocą specjalnych mikro - rozciągliwych włókien, oraz specjalnej szczoteczki wyposażonej w 8 grzebyczyków. Tusz dodaje rzęsom długości i objętości, którą możemy intensyfikować po przez aplikację kolejnych warstw. ''

Cena : 60 zł
Pojemność : 9 ml


JAK JEST NAPRAWDĘ ? 

Jest naprawdę super ! Zacznijmy od ceny i dostępności. Wspominałam już wcześniej, że staram nie wydawać dużej kwoty na tusz do rzęs, jednak w tym przypadku nie żałuję ani złotówki. Będę się starać pewnie złapać ją kiedyś na jakiejś promocji, ale tak czy inaczej kupię ją po raz drugi. Pojemność - standard, starczy na długo.
Zastanawiając się nad plusami tej maskary, starałam się znaleźć coś na jej niekorzyść, ale nie udało mi się, więc czyżby to był produkt idealny ? W moim mniemaniu tak.



Największym plusem jest to, że wydłuża rzęsy. Moje są naprawdę krótkie i nigdy, absolutnie nigdy ich nie lubiłam. Dzięki temu tuszowi się to zmieniło. Są one wydłużone, w moim przypadku wygląda to bardzo naturalnie. Być może u kogoś, kto ma dużo dłuższe rzęsy niż ja, mogłoby to faktycznie wyglądać sztucznie i teatralnie, czyli tak, jak mówi producent. Natomiast nie zauważyłam, żeby moje rzęsy były podkręcone, ale absolutnie mi to nie przeszkadza, ponieważ zależy mi tylko i wyłącznie na ich wydłużeniu. Jeśli chcecie rzęsy pogrubić, nie ma z tym większego problemu, ponieważ nakładacie o jedną warstwę więcej niż zazwyczaj i gotowe! Ten tusz nie zrobi Wam krzywdy, uważam, że przedobrzenie z ilością tuszu w przypadku tego produktu na rzęsach jest niemożliwe. Nie pozostawia efektu owadzich nóżek.
Szybko wysycha, więc z pewnością nie odbije Wam się na powiece. Po wyschnięciu nie kruszy się, nie rozmazuje podczas dnia i przetrwał największe upały, chociaż nie jest to maskara wodoodporna. Jeśli poświęcicie troszkę więcej czasu niż zazwyczaj, efekt naprawdę może być zadziwiający. A w połączeniu z odżywką do rzęs Eveline, jest fenomenalnie. Zdarzyło mi się, że parę osób zapytało, czy przedłużyłam sobie rzęsy. :)
Co do szczoteczki, jak dla mnie jedna z lepszych, jakie posiadałam, zaraz po False Lash Wings, na którą się połakomiłam i trochę za dużo wydałam. Jest malutka, długa i cienka. Posiada malutkie grzebyczki, które naprawdę bardzo ułatwiają rozczesywanie. Dociera do każdej rzęsy i precyzyjnie pracuje w kącikach oka.

Minusem jest na pewno cena, jak dla mnie 60 złotych to trochę dużo jak za tusz, wybieram coś tańszego. Jednak czuję, że ulegnę jego urokowi i wspaniałościom jakie mi zaoferował, więc na pewno sięgnę po jeszcze.

sierpnia 13, 2014

Push up Liner They're Real ! od Benefit

Jak już pewnie wiecie 27 czerwca 2014 do drogerii Sephory trafił nowy produkt od Benefit, a dokładniej Push Up Liner z serii They're Real ! Ja posiadam wersję mini i przychodzę do Was dzisiaj z recenzją tego właśnie cudownego (?) kosmetyku. Sama z siebie z pewnością nie zdecydowałabym się na jego zakup, ze względu dosyć konkretną cenę, bo za pełnowymiarowy produkt trzeba zapłacić 120 zł.
Warto zaznaczyć, że firma Benefit zadbała o to, aby produkt został jak najbardziej rozreklamowany, a hasła naprawdę skłaniają do zakupu.


Zacznijmy od opakowania. Liner mieści się w zwykłym, małym prostokątnym pudełeczku, więc to nic nadzwyczajnego. Ale sam w sobie jako liner, prezentuje się ładnie. Czarny kolor w połączeniu z delikatnym pomarańczowym akcentem niewątpliwie przyciąga uwagę. Opakowanie wykonane jest z plastiku i ma wbudowane pokrętło, dzięki któremu możemy aplikować kosmetyk. Jest mały i lekki, więc akurat do zabrania w podróż. Ponadto posiada to, co według mnie najlepsze, czyli wbudowany silikonowy aplikator, który dopasuje się do kształtu Waszych powiek.




Ma maluteńką pomarańczową skuwkę, którą należy włożyć w dzióbek aplikatora, aby upewnić się, że produkt nam nie wyschnie.

Konsystencja linera jest porównywalna chociażby do linera z Inglota w słoiczku, chociaż mam wrażenie, że bardziej kremowa i przyjemniejsza w rozprowadzaniu. Czerń jest głęboka, a kosmetyk trwały, nawet jeśli nie używam bazy. Nigdy mi się nie rozmazał, nie odbił gdzieś, chociaż czasem zdarzyło się, że w pewnych miejscach się skruszył. Jednak było to na początku, gdy zaczynałam przygodę z tym produktem i chyba nakładałam go zbyt wiele. Z demakijażem nie mam żadnego problemu, a używam zwykłego mleczka do demakijażu z Biedronki.
Myślę jednak, że początki użytkowania są trochę trudne, ponieważ trzeba nabrać wprawy przy wydobyciu produktu. Czasem wychodzi go zbyt dużo i nie bardzo się wie, co z nim zrobić. Gdy tak się zdarzyło, wyciągałam go po prostu na rękę i bawiłam się jak z aplikacją zwykłego linera ze słoiczka. Jednak po paru razach już nabrałam wprawy i nakładałam go bezpośrednio na powiekę. Uważam, że zrobienie perfekcyjnej kreski tym produktem za jednym pociągnięciem, jest raczej niemożliwe, mimo, iż robię je już od kilku lat. Silikonowy pędzelek jest fenomenalny, bardzo się z nim polubiłam i jest to niewątpliwie dla mnie wielki plus. Z pewnością ułatwia zrobienie kresek osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z tego typu makijażem lub po prostu lubią szybkie i dosyć proste rozwiązania.
Benefit przedstawiał ten produkt jako produkt dla każdej kobiety, ze względu na łatwość aplikacji. Ale moim zdaniem na przeszkodzie stoi zbyt wysoka cena. Nie każda może sobie pozwolić na wydatek 120 zł z rzędu. Myślę, że gdyby była przynajmniej o połowę niższa więcej z nas mogłoby się na niego skusić.
Jedynym minusem jest to, że dosyć trudno stopniuje się grubość kreski - udaje się zrobić grubszą, ale raczej nie cieńszą. Mi akurat wychodzi w sam raz, chociaż gdy robię delikatny, subtelny makijaż, nadal sięgam po liner w płynie.


Na dzień dzisiejszy trudno mi powiedzieć czy zakupiłabym produkt ponownie. Niby jest fajny, urzekł mnie przede wszystkim jego pędzelek i głęboka czerń, jednak przeszkodą jest cena. Na razie jeszcze pozostanę przy swoim numerze jeden z Eveline. :)

sierpnia 05, 2014

Make up Revolution - prawdziwa rewolucja ?

Pojawiam się dzisiaj z krótką recenzją palety, o której wspomniałam w poprzednim poście. Jeśli śledzicie nowości kosmetyczne na pewno wiecie jak głośno się zrobiło na temat Make up Revolution. Wiedziona pozytywnymi opiniami, których pojawiało się coraz więcej w internecie, sama połasiłam się na jeden z produktów. I już wiem, że sięgnę po więcej.
Make up Revolution to nowa i świeża marka oferująca przede wszystkim palety cieni i szminki. Spotkałam się z paroma egzemplarzami różu. Wszystko jest bardzo tanie, bo mniej więcej w cenach od 5 zł do 20 zł.




 Wiadomo, cena jest bardzo kusząca, a i okazuje się, że jakość ich kosmetyków równie genialna. Z tego co zaobserwowałam marka rozwija się niezwykle szybko, a powstała przecież parę miesięcy temu, bo w marcu tego roku. Kosmetyki są dostępne przede wszystkim w drogeriach internetowych - ja swoją zamówiłam na cocolita.pl . 



Markę charakteryzują także kopie bazujące na paletach cieni takich jak chociażby Naked marki Urban Deckay. Opakowania są oczywiście inne, ale układ kolorystyczny bardzo podobny, co od razu można zauważyć. Poniżej zestawienie tych dwóch palet - Naked 2 i Iconic 2. 













Początkowo chciałam właśnie zamówić Iconic 2 lub 3, jednak pomyślałam, że jednak zacznę od czegoś trochę innego. I tak właśnie w moje ręce wpadła Lock and Load.
Opakowanie jest niezwykle proste, ale widać, że bardzo skłonne do zniszczeń. Łatwo będzie się rysować, więc trzeba na nie uważać. Ponad to otwiera się do góry i posiada mały czarny zatrzask, dzięki któremu mamy pewność, że paletka nie otworzy nam się niespodziewanie na przykład w podróży. A co do podróży, można śmiało ją wsadzić do kosmetyczki, ponieważ, jest niewielka i bardzo lekka. Ja spędziłam z nią weekend. Do paletki dołączone zostały dwa pędzelki, których raczej nie używam.


Z tyłu paletki znajduje się nalepka informująca o składzie kosmetyku.
Jak dla mnie małym minusem jest to, że nigdzie nie ma napisanych nazw kolorków. Przy opisywaniu tej paletki ułatwiłoby mi to zadanie.

Swoją paletkę Lock and Load zakupiłam za około 17 złotych, ale dzisiaj sprawdziłam cenę i okazało się, że kosztuję ona już 20 złotych, jednak to dalej niewiele w porównaniu z jakością. Cienie ułożone w dwóch rzędach przeplatają się pomiędzy sobą, matowe i metaliczne. Nie ukrywam, że najbardziej podobają mi się metaliczne. Są bardzo intensywne i dobrze napigmentowane. Paletka zawiera 14 cieni + 2 cienie do modelowania brwi po 4,5g oraz 1,5g.


1. Pudrowy mat
2. Perłowy brąz
3. Metaliczna pomarańcz
4. Metaliczny niebieski
5. Metaliczna zgniła zieleń
6. Perłowa czerń
7. Matowy fiolet
8. Matowy jasny brąz


1. Perłowa biel
2. Ciemno - brązowy mat
3. Jasno - brązowy metalik
4. Intensywnie brązowy metalik
5. Metalicznie ciemna zieleń
6. Matowa czerń
7.Metaliczny fiolet
8. Cień do brwi

Jak widzicie, największe wrażenie wywołują cienie metaliczne, a na oku wyglądają świetnie. Pięknie podbijają kolor tęczówki, jeśli jest on równie fajnie dobrany. Ich konsystencja jest przyjemna, lekko kremowa. Bardzo łatwa w aplikacji. Delikatnie się obsypują, ale ja jestem już do tego przyzwyczajona i nie jest to dla mnie minusem. Nakładałam je na powiekę bez bazy i trzymały się naprawdę świetnie, pomimo towarzyszących nam przez ostatnie dni upałów. Nie zbierały się w załamaniu powieki, ani też nie rolowały. Miałam tylko wrażenie, że po kilku godzinach intensywność kolorów maleje, co nie jest dziwne, skoro nie używałam bazy. Jeśli chodzi o cienie matowe, są naprawdę ciemne i równie intensywne.
Podsumowując : jestem bardzo przyjemnie zaskoczona, ponieważ nie nastawiałam się na nic spektakularnego zważywszy na cenę produktu. Z pewnością zamówię sobie coś więcej. Cenowo są one dostępne dla każdej kobiety, więc uważam, że te paletki powinny znaleźć się w naszych kosmetyczkach.
Uważam, że Make up Revolution naprawdę już powoli dokonuje na rynku małej rewolucji. Dobre jakościowo kosmetyki, w niskich cenach dla zwykłych, przeciętnych kobiet, to jest to, co będzie hitem.

sierpnia 01, 2014

Paletka Make up Revolution Lock and Load już moja!

Hej!
Dzisiaj piszę ten post w pośpiechu przed wyjazdem, ale chciałam Wam koniecznie pokazać paletkę, którą sobie ostatnio zakupiłam. Moje pierwsze wrażenia są bardzo dobre. Cena takiej palety to około 17 zł, więc naprawdę niewiele. Nie nastawiałam się na trwałość i świetną pigmentację cieni. A tu niespodzianka. Jestem mile zaskoczona.


Ale na obszerniejszą recenzję zapraszam dopiero we wtorek, ponieważ przez jakiś czas nie będę mieć dostępu do internetu.